Solidarność Wielkopolska - Wielka koalicja z udziałem „S”
Wielka koalicja z udziałem „S”
Poniedziałek 25 listopada 2013

Po odrzuceniu przez  (nieznaczną) większość sejmu wniosku o referendum szkolne jest więcej jeszcze powodów, by domagać się zmiany konstytucji, która uczyni przeprowadzenie referendum koniecznym, jeżeli opowie się za tym odpowiednio dużo obywateli. Z pewnością jest dziś więcej ludzi przekonanych o celowości takiej zmiany. Dostrzegają to jej przeciwnicy i usilnie przekonują, że byłaby to zmiana o katastrofalnych następstwach.

Argumentację przeciwników można streścić tak: przyjęliśmy model demokracji przedstawicielskiej, a wiec referenda zakłócą jego logikę, a ponadto niosą zagrożenie populizmem (ludzie nie są dość kompetentni i ulegają manipulacjom). To wielce wątpliwa argumentacja. Choć konstytucja istotnie ustanawia system demokracji przedstawicielskiej, to jednak ustanawia też instytucję referendum. Głosując swego czasu za konstytucją, przyjmowałem, że wyborcy będą mieli, w określonych sytuacjach, możliwość bezpośredniego decydowania. Wydawało mi się - i nadal tak sądzę - że w dwu wypadkach rozstrzygnięcia referendalne są szczególnie pożądane. Gdy sprawa ma fundamentalny charakter (jak członkostwo w UE) i gdy opowie się za nią wyraźna większość (np. właśnie w sprawie minimalnego wieku obowiązku szkolnego). Ale teraz jestem skłonny wskazać jeden jeszcze powód referendum – to szczególnie niska reprezentatywność parlamentu. W takiej sytuacji referendum to jedyna nieraz szansa wprowadzenia pożądanego przez większość uregulowania lub odrzucenia... decyzji mniejszości (np. w sprawie wieku emerytalnego).

Przeciwnicy referendum w istocie obawiają się, by większość mogła wprowadzać swoje prawa. Godzą się, by wyborcy mieli pewien wpływ na rządzenie, ale nie na to, by mieli silniejszy głos niż większość politycznych „elit”. Są przekonani, że "przypadkowe społeczeństwo" nie może mieć głosu rozstrzygającego. Ten motyw był wyraźnie obecny, gdy odrzucano wniosek o referendum w sprawie wieku emerytalnego: wszyscy chcą szybko iść na emeryturę, tylko my, koalicja rządowa, mamy świadomość, co jest realnie możliwe.

Żadna demokracja nie stwarza pełnej gwarancji uniknięcia błędów -przedstawicielska też. Świetnym przykładem błędu demokracji przedstawicielskiej jest nasza reforma emerytalna. To wspólne dzieło SLD, UW, AWS i PSL - prawie całej klasy politycznej. Widać dobrze jaki jest rezultat. Ważniejsze jest jednak to, że polska demokracja ma szczególną skłonność do błędów, ponieważ jest praktykowana w formule wysoce ułomnej. Wynika to z faktycznego zamknięcia sceny politycznej i bardzo niskiej frekwencji wyborczej

przesądzającej, że w parlamencie de facto zasiada reprezentacja mniejszości. Powie ktoś: trzeba wprowadzić zmiany, które scenę polityczną odkorkują i zwiększą reprezentatywność parlamentu. Zgoda, ale jak to zrobić, skoro partie zasiadające w parlamencie nie dostrzegają w tym swojego interesu? Czy jednak łatwiej wymusić zmianę konstytucji, która zagwarantuje obligatoryjność referendum? Tak mi się wydaje i widziałbym tu szczególną rolę dla „Solidarności”.

 

Za „Solidarnością” stoi historia i to czyni, ją wiarygodną jako podmiot domagający się realnego wpływu większości na ważne decyzje państwa. Solidarność jest też jedyną chyba organizacją zdolną zbudować koalicję na rzecz referendum. Wyobrażam to sobie tak: przygotowanie odpowiedniego projektu zmiany konstytucji i (wraz z uzasadnieniem) jego szerokie rozpowszechnienie, a następnie zbudowanie porozumienia partii, stowarzyszeń, związków zawodowych (a także celebrytów) popierającego projekt. Jeżeli będzie to wielka koalicja, a to jest możliwe, to partie popierające zmianę konstytucji mają szansę na uzyskanie odpowiedniej większości parlamentarnej i przeprowadzenie zmiany.

Oczywiście, argumentów ostrzegających przed referendalnym zamętem nie można po prostu zignorować. Nie można (nie należy) demokracji przedstawicielskiej zastępować demokracją bezpośrednią. Można i należy dążyć do zbudowania systemu zrównoważonego, a to dziś oznacza potrzebę urealnienia prawa obywateli do bezpośredniego decydowania.

Przeprowadzenie referendum obligatoryjnego nie może być łatwe. Wydaje się, że limit miliona podpisów pod wnioskiem to rozsądny warunek. Rozstrzygnięcie nie może też być skuteczne bez względu na frekwencję. Wydaje się, że warunkiem powinna być frekwencja nie niższa niż w poprzedzających je wyborach parlamentarnych. I w końcu, musi istnieć jakaś instytucja (niezależna od rządzącej koalicji) uprawniona do ostatecznego sformułowania pytań.


Za: „Tygodnik Solidarność”, 22 XI 2013 r.

Ryszard Bugaj