Solidarność Wielkopolska - Dekoncentracja mediów, czyli naprawianie błędów z przeszłości
Dekoncentracja mediów, czyli naprawianie błędów z przeszłości
Poniedziałek 27 listopada 2017

Rozmowa z medioznawcą dr Jolantą Hajdasz, dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

W związku z zapowiadaną ustawą o dekoncentracji mass mediów na terenie Polski pojawiły się bardzo różne opinie – od zachwytu po maksymalną krytykę. Wiele osób zaczyna się zastanawiać, dlaczego mamy dekoncentrować media?

– Należę do zwolenników tej ustawy. W krajach Unii Europejskiej zasada dekoncentracji nie jest żadnym ewenementem. Dlaczego należy to wprowadzić u nas? Jest to rodzaj likwidowania nieprawidłowości, które zaszły w okresie transformacji ustrojowej. Wówczas prowadzono działania tylko takie, które miały

rozbić komunistyczny monopol. Likwidacją tego monopolu było uruchomienie „Gazety Wyborczej” w okresie Okrągłego Stołu (powstała na podstawie uzgodnień Okrągłego Stołu, pierwszy numer ukazał się 8 maja 1989 r.). Na ustawę o mediach elektronicznych, czyli ustawę o radiofonii i telewizji, czekaliśmy do grudnia 1992 r., a weszła w życie rok później i też nie uporządkowała wszystkiego.

Naprzeciwko dopiero powstających, często wychodzących z podziemia różnego rodzaju inicjatyw prasowych, stanęły europejskie giganty. Część prasoznawców już wówczas nazywała to „rozbiorem prasowym Polski”. Jednak wierzyliśmy, że czyste zasady gry rynkowej spowodują, iż polskie dziennikarstwo nie zostanie zupełnie zdominowane przez obcy kapitał. Pomyliliśmy się. Efektem jest to, że cały rynek prasy w Polsce został podzielony między trzy wielkie niemieckie koncerny. Jeżeli porównamy wysokość nakładów i sprzedaż, to numerem jeden jest Bauer, numerem dwa Ringier Axel Springer, numerem trzy Polska Press. Łącznie te trzy pierwsze koncerny sprzedają w ciągu roku 460 mln egzemplarzy różnego rodzaju gazet.

Informacje te pochodzą z danych publikowanych przez Związek Kontroli Dystrybucji Prasy, ukazujących się oficjalnie na chociażby portalu wirtualnemedia.pl. Numerem cztery wydawnictwa prasowego w Polsce jest Agora, wydawca „Gazety Wyborczej” i kilkunastu innych tytułów. Wydaje prawie 46 mln egzemplarzy. Cała reszta naszych gazet papierowych stanowi niewielki procent.

Efekt jest taki - pomijam tu, jakie wielkie zyski można z tego czerpać - że nie wiemy, jak takie gazety zachowają się w sytuacji, kiedy podmiot niemiecki będzie miał inne zdanie niż podmiot polski.

- Już miewa. Był o to widoczne podczas gdańskich obchodów 37 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, w których wzięło udział kilka tysięcy osób. „Dziennik Bałtycki” będący w rękach Polska Press, czyli niemieckich, nie zamieścił żadnej wzmianki, a była to ogromna uroczystość. Czy to nie jest forma manipulacji? Czy nie wchodzimy w epokę narzucania treści, które mamy czytać?

– Oczywiście, że tak. To, o czym pani mówi, jest absolutnie niedopuszczalną praktyką, niezgodną z etyką dziennikarską. Jak można pominąć duże wydarzenie w codziennych informacjach! Pomijanie, eliminowanie pewnych tematów, przedstawianie racji nie wszystkich stron, albo przedstawianie w taki sposób, że coś się kojarzy dobrze, a coś źle, to jest współczesna manipulacja. Dzieje się to nie tylko w prasie, ale prasa ma o wiele większą siłę oddziaływania niż wynika to tylko z liczb, które podałam. Dlatego, że prasa, słowo wydrukowane, pisane, opracowane, oddziałuje w dużo dłuższym czasie niż bezpośredni krótki kontakt. Jest źródłem wiedzy nie tylko dla dziennikarzy. Korzystają z niej osoby, które podejmują jakieś decyzje, chcą czerpać wiedzę o otaczającym świecie, bo potrzebują tego do swojej pracy. Cały sektor gospodarczy, kulturalny, spraw społecznych karmi się informacjami, które znajduje w gazetach. Nie chcę pomijać znaczenia internetu, ale tam też są teksty pisane. Sposób informowania o danych tematach ma przeogromny wpływ na nas wszystkich. Natomiast o tym, co jest w głównym czy zasadniczym nurcie przekazu danego medium, decyduje jego właściciel. Nie mówię, że nie ma być pluralizmu i że tylko mają być media narodowe. Wręcz przeciwnie, ale porównujmy konkretne dane i konkretne liczby. W moim przekonaniu ustawa dekoncentracyjna jest bardzo potrzebna. Nie chcę być optymistką, nie znając dokumentu, natomiast kierunek tego myślenia wydaje mi się dzisiaj niezbędny.

– Dlaczego niemieckiemu kapitałowi tak bardzo zależy na wydawaniu gazet w Polsce? Czy wiąże się to np. z reklamą, promocją różnych towarów produkowanych przez koncerny niemieckie?

– Musi mieć, bo widzimy to po skutkach. Wtedy, kiedy się zaczynało tworzyć nowe media, tłumaczono nam, że ten, kto potrafi lepiej i szybciej coś zaoferować, będzie zawsze wypierał tego słabszego. Dziś jesteśmy w strukturach Unii Europejskiej, a zasady funkcjonowania wspólnoty zakładają swobodny przepływ kapitału między poszczególnymi krajami, tylko że to prawo nie działa w obie strony. Kiedy my się otwieramy na innych, to nie ma żadnych barier. W momencie, kiedy chcielibyśmy wchodzić na obcy teren, bariery są ogromne. Przykładem może być działanie państwa niemieckiego, które nie wpuszcza na swój rynek innej prasy. Swego czasu Brytyjczycy chcieli wykupić udziały w jednym z niemieckich tygodników. Natychmiast zostało to zablokowane przez odpowiednik urzędu antymonopolowego w Niemczech. U nas dzieje się to bezproblemowo. Jako Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich mocno oprotestowaliśmy wykupywanie przez Passauera (Polskapresse, obecnie Polska

Press) gazety „Dziennik Polski” w 2011 r. Nasz Urząd Antymonopolowy pozwolił na tę transakcję, mimo że było wiadomo, iż prawie cała prasa regionalna znajduje się w rękach tego koncernu. To oznacza, że zaakceptowaliśmy coś, co jest niezgodne ani z zasadami unijnymi, ani z prawodawstwem polskim. Dekoncentracja jest naprawianiem błędów z przeszłości. Nierobienie niczego powoduje, że bardzo poważna dziedzina życia, jaką są współczesne media, współczesne środki komunikowania, mające wpływ na wszystkie działy życia publicznego w Polsce, są kontrolowane przez obcych wydawców. Mała gazeta z niewielkim nakładem ma ogromne problemy, żeby dotrzeć do swoich odbiorców, bo przejęte są drukarnie, narzędzia dystrybucji. Kiedy prywatyzowaliśmy gazetę, to przecież nie tylko tytuł, ale budynki, w których mieściły się redakcje, znajdujące się często w centrach dużych miast. Dzisiaj są własnością tych koncernów. I jeśli nawet uda się coś zrobić z tytułem, to i tak mamy problem, bo właścicielem bardzo korzystnej nieruchomości już są zupełnie inne podmioty.

– Dlaczego do oponentów dołączyła międzynarodowa pozarządowa organizacja „Reporterzy bez granic”? Organizacja walcząca o wolność słowa, o niezależne media, nagle stanęła w obronie dużych niemieckich koncernów?

– Zakładam, że nie mają pełnej informacji o tym, jak wygląda obecnie sytuacja mediów w Polsce. Dysponując wybiórczymi danymi, grzmią na alarm w sytuacji, w której nie ma podstaw ku temu. Mówię to na podstawie własnego doświadczenia, jako dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, którym

kieruję od dwóch miesięcy. Otóż niedawno ukazał się, sporządzony przez organizację Freedom House (amerykańska pozapartyjna organizacja, przygotowująca co roku raporty o stanie demokracji i wolności we wszystkich państwach świata), bardzo niekorzystny dla Polski raport na rok 2017. Zmieniono nam międzynarodowy status, z mediów wolnych na media częściowo wolne. Oponowałam przeciwko temu. Ten obszerny raport w ogóle nie uwzględnił informacji CMWP SDP. Media u nas mają wolność funkcjonowania. Nie jest zagrożona wolność wypowiadania się. Nikt nie kontroluje mediów pod kątem treści. Bariery są tylko własnościowe. W zapowiadanej ustawie chodzi o to, żeby mediom polskim czy mediom o kapitale polskim przywrócić możliwości konkurowania z koncernami zachodnimi.

– Możemy więc powiedzieć, że jest to forma kolejnego rozbioru Polski i w tym wypadku na płaszczyźnie mass mediów?

– Rozbioru medialnego. Tylko to się już stało i pytanie, czy jesteśmy w stanie to naprawić?

 

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Maria Giedz

Za: Magazyn Solidarność nr 10/2017